Preludium
Istnieją takie czekolady dla których warto nauczyć się rytuału degustacji, zwracania uwagi na maleńkie szczegóły. Barwa. Połysk. Odgłos łamanej tabliczki. Przyglądanie się najmniejszym bąbelkom powietrza, wydawałoby się przypadkowym niedoskonałościom. Kształtom na jakie naturalnie łamie się tabliczka. Smakowe i zapachowe niuanse wyczuwalne gdy damy czekoladzie czas, może już zaraz, a może za trzecim razem, albo dopiero gdy po tabliczkę sięgniemy od razu po przebudzeniu.
Każda moja wizyta w łódzkiej „małej Wielkiej Czekoladzie” – maleńkim, magicznym miejscu które niezwykle uprzyjemniało spacery po ulicy Piotrkowskiej – zapowiadała nowe odkrycia. A to słodkie połączenie czekolady z miętą, a to ananas w parze z orzechem nerkowca, arcytrudny wybór pośród niezliczonej liczby tabliczek, także takich przypominających czasem produkty sprowadzone wprost z laboratorium Williego Wonki. Spotkania z czekoladą zawsze uczyły czegoś nowego, zwłaszcza gdy „poważniały” moje smakowe preferencje i powoli odkrywałem świat czekolad o wyższej zawartości kakao, uroki tabliczek wyprodukowanych z ziaren z danego kraju, a potem – danej plantacji. Wszystkie te zmagania zdawały się płynąć w kierunku spotkania pewnej tajemniczej nieznajomej.
W roli głównej…
Amedei Porcelana. Mijają lata, a ja nadal wstrzymuję oddech na dźwięk tych dwóch słów. Czekolada, która decyduje o moim postrzeganiu wszystkich pozostałych. Mniej lub bardziej świadomie, to do niej porównuję każdą inną. Czekolada, która zwalnia czas, pozwala na dłuższy moment zapomnieć o istnieniu zewnętrznego świata, w całości przejmując moją uwagę. W każdym wymiarze wyjątkowa. Pięknie zapakowana, ręcznie numerowana i produkowana w bardzo ograniczonej ilości. Wtedy gdy ją dopiero poznawałem dostępna w jednym, może dwóch miejscach w Polsce, w cenie za którą mógłbym mieć ładnych kilka tabliczek np. od znanej szwajcarskiej marki. Nawet jeśli było to potężnym wyrzeczeniem dla mojego budżetu, musiałem spróbować każdego kolejnego rocznika. To była właśnie „mała wielka” czekolada, taka której maleńki kawałek dostarczał więcej wrażeń niż tabliczka popularnej czekolady.
Hasło Amedei to „marzenie które przybrało postać czekolady”. Przywiązanie do smaku to rodzinna tradycja Tessierich. Wydawałoby się niefortunna, bezowocna wizyta w siedzibie Valrhony w Tain l’Hermitage, kiedy nie sprzedano im kuwertury do produkcji pralin rozpoczęła nową epokę we współczesnej historii czekolady. Cecilia Tessieri lokal o powierzchni 45m2 zamieniła już na dużo większą fabrykę, czekolada Amedei nie przestaje jednak zaskakiwać i kusić koneserów. Kilka lat temu co roku wszelkie tytuły zdobywała Amedei Porcelana, w 2013 roku oddając ten honor Blanco de Criollo. Na naszej niedawnej degustacji peruwiańska „Blanco” wygrała jednym głosem z wenezuelską Porcelaną. Ja, jak zwykle, kibicowałem Porcelanie.
Do wyczerpania zapasów, obie tabliczki dostępne są w sklepie Sekretów Czekolady.